środa, 1 stycznia 2014

Miniaturka - Zmiany

Moja pierwsza miniaturka, mam nadzieję, że wam się spodoba, bo kto wie, może od tego będzie zależało czy pojawi się ich więcej ;p
Nie no, na pewno coś jeszcze napisze, więc spokojna głowa ;)
Mi się podoba, ale jestem ciekawa co wy na to ?
miała się pojawić wcześniej, ale kto by to czytał w Sylwestra ? Chyba nikt :p
Hymmm… Chciałabym wam życzyć w tym nowym roczku dużo sukcesów, codziennie uśmiechu na twarzy, żebyście walczyły o swoje marzenia i swoje cele, oraz nigdy się nie poddawały. Byście z podniesioną głową kroczyły do przodu, nie rozpamiętując złych chwil, a tylko te dobre ;*** Wszystkiego dobrego w Nowym Roku ;)) <3
Ps: przepraszam za błędy ;**


 Zmiany



Leżałam w swoim dorminatorium i już od kilkunastu minut spoglądałam w sufit. Wspominałam wszystko co się wydarzyło w ciągu ostatnich miesięcy. To już minęło, niczego nie zmienię, ale ból i tęsknota nadal pozostała. Przyjaciele… oni są blisko mnie, ale to nie to samo. Brakuje mi rodziców, ich uśmiechów, czułych gestów. Choć wszyscy starają się mnie zrozumieć to tak naprawdę tylko Harry jest to wstanie pojąć przez co przechodzę. Przez ostatnie miesiące bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Jest wspaniałym przyjacielem i umie mnie pocieszyć jak nikt inny, ale oni wszyscy są dla mnie za delikatni. Ja potrzebuje kogoś kto wskaże mi drogę, kto da mi przęsłowego kopa w tyłek, bym nie spoglądała w przeszłość, a nauczyła się tworzyć lepszą przyszłość. Potrzebuje kogoś z silnym charakterem, kto na mnie nawrzeszczy i da siłę do dalszej walki, do dalszego życia… Moje rozmyślania przerwało nagłe pukanie do drzwi.
- Tak ? – zapytałam słabym głosem.
- Miona wszystko w porządku ? – usłyszałam zmartwiony głos Parvati.
- Tak, jasne. O co chodzi ?
- Od piętnastu minut trwa kolacja, a ty się nie pojawiłaś, dlatego McGonagall kazała mi po ciebie przyjść.
- Ohhh za pięć minut będę. Dzięki kochana. – powiedziałam, w duchu przeklinając się za to, że nie zwróciłam uwagi na godzinę. Przecież wiedziałam, że uczta zaczyna się o 20:00. Nasza kochana pani profesor kazała się zjawić wszystkim przebywającym w szkole i to bez spóźnień, ale ja – jak zawsze muszę gdzieś odlecieć. Cholera, a tak mi się nie chcę iść na ten bal. Sylwester, też mi okazja, po za tym w szkole było może z pięćdziesiąt osób, bo reszta wyjechała na święta do domu. No, ale cóż przyjść musiałam. Westchnąwszy, wstałam z łóżka i wychodząc z pokoju jeszcze raz spojrzałam na siebie w lustrze. Było dobrze i z tą myślą udałam się na ucztę do Wielkiej Sali. Nie musiałam jak zawsze przybierać tego sztucznego uśmiechu, bo wiem sala wyglądała przepięknie. Kiedy weszłam do środka, uśmiech sam zawitał mi na twarzy. Rozejrzałam się i dostrzegłam tylko jedno wolne miejsce przy stole, dlatego od razu skierowałam swoje kroki, właśnie tam. Choć może wyda się to wam dziwne, ale uwielbiałam kiedy wszyscy siedzieliśmy przy jednym stole, nie ważne kto z jakiego domu był i czy to był nauczyciel. Atmosfera była świetna i przecież o to właśnie chodziło. Nie zrobiłam może dwóch kroków, jak usłyszałam głos Dumbledora.
- Panienko Granger, cieszymy się, że w końcu pani do nas dołączyła. – powiedział, na co ja tylko niewinnie się uśmiechnęłam i ruszyłam na swoje miejsce. - Proszę usiądź, a ja korzystając z okazji chciałbym życzyć wam miłej zabawy i… - ale dalej go nie słuchałam, bo wiem jakoś nie wierzyłam w to, że nagle ten nowy rok okaże się lepszy od poprzedniego. Znudzona jego przemową spojrzałam przed siebie. Mój wzrok spotkał się z stalowo niebieskimi oczami Dracona Malfoya. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale moje serce tak nagle zaczęło bić mocniej, a ja nie mogłam oderwać od niego swych oczu.
- Mionka ! Halo, ziemia do Miony. – usłyszałam czyjś głos i odwróciłam się w tamtą stronę, choć przyznam, że zrobiłam to nie chętnie.
- Co się dzieje Max ? – spytałam chłopaka z mojego domu, promiennie się przy tym uśmiechając.
- Ślicznie wyglądasz. Zresztą jak zawsze. – powiedział, mrugając do mnie oczkiem.
- Bez przesady, a jak tam twoja kontuzja ?
- Już jest lepiej. Pomfry mówi, że za tydzień będę mógł z powrotem grać.
- Ooo to faktycznie jest powód do szczęścia. – powiedziałam i zaczęłam zajadać się puddingiem owocowym. Nim się zorientowałam po sali rozniosły się dźwięki muzyki i wszyscy skierowali się na parkiet. Ja byłam w tej mniejszości, bo wiem nie skora byłam do tańczenia, po za tym zupełnie mi się nie chciało. Jednak nie było mi dane siedzieć dłużej przy stole.
- Można prosić do tańca ? - usłyszałam głos Maxa za swoimi plecami. Westchnęłam z dezaprobatą, a na mojej twarzy pojawił się grymas, i wtedy właśnie usłyszałam czyjś chichot. Ten dźwięk, chyba nigdy go nie słyszałam, był taki naturalny… Wstałam od stołu, podając mu dłoń, a on mnie złapał w tali i pociągnął na parkiet. Gdy się odwróciłam, zdążyłam zauważyć śmiejącego się Malfoya… Tak Malfoya, dziwne prawda ? I robił to tak szczerze, bez ironi i kpiny. Niestety nie mogłam w spokoju o tym pomyśleć, bo Maxowi buzia się nie zamykała i najchętniej w ogóle nie wypuszczał by mnie z ramion. Szkoda tylko, że nie rozumiał, że między nami nic nie będzie. On był miły, to prawda, był w jakiś sposób przystojny i czarujący, ale nie dla mnie. Jakoś nie wyobrażałam sobie bycia z nim, i choć dawałam mu znaki to on nie zwracał na to uwagi i dalej ciągnął tom swoją grę. Na szczęście Parvati poprosiła go do tańca, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie zważając na innych skierowałam swe kroki do wyjścia z Wielkiej Sali, a później na Wieże Astronomiczną.



Od kiedy ją ujrzałem wchodzącą do Wielkiej Sali nie mogłem oderwać od niej oczu. Musiałem przyznać, że wyglądała olśniewająco, a ten uśmiech dodawał jej tylko uroku, i takiej niewinności. Pierwszy raz od jakiegoś czasu widziałem ją szczerze uśmiechniętą, bo wiem nie raz widziałem uśmiech, a w oczach smutek. To było udawane, na pokaz… I pomyśleć, że ja - Dracon Malfoy martwiłem się o tą dziewczynę, o Gryfonke, o Hermione Granger. Doprawdy śmieszne… Ale kiedy nasze oczy się spotkały, jejku Merlinie nie wiedziałem co się ze mną dzieję, moje serce – ono zaczęło bić mocniej, jakby znajdowało się tam stado motyli, które chcą wydostać się na zewnątrz. Ahhh ale ten Max, czy jak mu tam musiał nam przerwać. Byłem wściekły i to cholernie, ale czyżbym był zazdrosny ? No i jeszcze ten mój śmiech kiedy widziałem grymas na twarzy Gryfonki, kiedy tamten poprosił ją do tańca. Nie mogłem się powstrzymać, to było takie urocze i w sumie widząc jej gest, odetchnąłem z ulgą. Ale czego się bałem ? Jednak nie miałem zamiaru się nad tym dłużej zastanawiać i tak jak dziewczyna ruszyłem do wyjścia z Wielkiej Sali. Wiedziałem gdzie będzie i tam właśnie się udałem. Wszedłem i zobaczyłem ją siedzącą na ziemi, opartą o kolumnę i spoglądającą przed siebie, na niebo i gwiazdy. Wtem zawiał lekki wiatr… Kilka pasemek wysunęło się z koka i opadło jej na twarz, dzięki czemu wyglądała jeszcze piękniej. Do tego jeszcze ta czerwona sukienka, wiązana na szyi, która odsłaniała jej plecy, i która świetnie na niej leżała. Widziałem jak zadrżała z zimna, dlatego nie zastanawiając się dłużej podszedłem do niej i zarzuciłem na ramiona swoją marynarkę.
- Malfoy co ty robisz ? – zapytała ze zdziwieniem, a nasze oczy na nowo się spotkały. Jednak wiedziałem, że lepiej nie kusić losu, więc szybko odwróciłem wzrok, przenosząc go przed siebie.
- Było ci zimno, a ja jestem gentelmanem i…
- Ty i gentelman ? Phyyy, dobre sobie. – powiedziała ze śmiechem, ale nie ociekającym kpiną. Zaśmiałem się razem z nią, a ona znów spojrzała na mnie, nie co zaskoczona. Widziałem jak mi się przygląda, a ja zamknąłem oczy i delektowałem się jej bliskością.
- Zmieniłeś się. – stwierdziła.
- Nie, to ty po prostu mnie nigdy nie poznałaś z tej właściwej strony.
- Że co ? To wtedy kiedy nazywałeś mnie szlamą, kiedy się nad mną pastwiłeś i wyzywałeś, to wtedy był jakiś inny Malfoy ? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że tak po prostu się uśmiechałeś i normalnie rozmawiałeś z przyjaciółmi ? Udawałeś i nic po za tym. – stwierdziła, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
- To jaki byłem kiedyś, to była maska – nic po za tym. Teraz jest inaczej i teraz to nie ja udaje, tylko ty.
- Co ? O czym ty mówisz ? – zapytała lekko oburzona.
- Jak to co ? Non stop udajesz, już nie ma tego szczerego uśmiechu co zawsze, ciągły smutek w oczach i niechęć do wszystkiego i wszystkich. Dlaczego to robisz ? Czemu nie możesz żyć dalej ? Czemu to rozpamiętujesz ? Czemu już nie widzę tych iskierkach szczęścia w oczach i radości bijącej od ciebie na każdym kroku ?
- Czemu ? Chcesz wiedzieć ? Otóż straciłam rodziców, coś co ceniłam ponad życie. Ich do cholery już nie ma, nie wrócą i mnie nie przytulą, mówiąc jak bardzo mnie kochają. Nie ma ich i już ich nie będzie. Ale przecież jak ktoś taki jak ty może to zrozumieć co ? Nie masz pojęcia o moim bólu, mojej stracie, nic nie wiesz, a dajesz wskazówki jakbyś nie wiadomo ile rozumów postradał. Ale zapomniałeś o jednym, a mianowicie o tym, że tak naprawdę nigdy nie poczujesz się tak jak ja. Nie będziesz wiedział, nie masz pojęcia… - i o ile pierwszą część wypowiedzi zaczęła krzyczeć, to drugą wypowiedziała z istnym spokojem znów siadając, na miejscu, z którego w akcie wściekłości wstała.
- Nie jesteś sama na świecie Granger i tak się składa, że coś o tym wiem. Ja nigdy nie miałem rodziców, bo jak można nazwać kogoś rodzicem, gdy ten za jeden uśmiech, za jeden czuły gest traktuje cię zaklęciem Crucio. Jak można nazwać rodzicami, kogoś kto cię poniża, krytykuje i biję ? Jak można kogoś tak nazwać, kto nigdy nie przytulił swojego dziecka, kto nie spędza z nim świąt, kto nigdy nic mu nie podarował, kto w kółko powtarza, że liczy się władza i potęga, kto opowiada dziesięcioletniemu chłopcu bajki na dobranoc, o tym jak zabił kilku mugolaków, kto nigdy nie spędził z tobą twoich urodzin i kto nigdy nie powiedział ci jak bardzo cię kocha i, że jesteś dla niego najcenniejszym skarbem na ziemi. Teraz przewracają się w grobach, ale co z tego ? Jak mogłem stracić rodziców, skoro tak naprawdę nigdy ich nie miałem. No jak ? – zapytałem, uważnie na nią spoglądając. Nie zauważyłem nawet kiedy wstałem z miejsca to wszystko opowiadając. – Wiesz co Granger, ja naprawdę bym się cieszył. Bo ty masz chociaż wspomnienia. Wspomnienia, w których jesteś szczęśliwa, w których oni cię przytulali i chwalili na każdym kroku. Bo ty wesz, że byłaś kochana, a ja ? Ja nie mam już nic, i nie mam już nikogo. – powiedziałem i skierowałem się do wyjścia. Jednak wtedy poczułem jej dotyk na swojej dłoni. Pozwoliłem się odwrócić w jej stronę, spoglądając w jej piękne oczy, które teraz wyrażały wielką skruchę i zrozumienie.
- Przepraszam. – powiedziała cicho, spuszczając głowę w dół.
- Nie ma za co. – odparłem tylko i ruszyłem do wyjścia z Wieży Astronomicznej.
- Do cholery ja naprawdę cię przepraszam. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Malfoy do cholery, zatrzymaj się. Proszę zostań ! – krzyczała, a ja odwróciłem się i pokonując te kilka kroków znalazłem się przy niej. Jednak znajdowałem się za blisko, bo wiem nasze twarze dzieliło za ledwie kilka centymetrów.
- Powiedz mi, czemu miał bym tu zostać ? Podaj mi jeden, sensowny powód, a zostanę. Tylko… - jednak nie dane mi było dokończyć, bo wiem ktoś wpił się w moje usta, namiętnie całując. Nim się zorientowałem co się dzieje, dziewczyna już się ode mnie oderwała, ale nie pozwoliłem jej na to. Tym razem to ja zainicjowałem pocałunek, a Hermiona nie była mi dłużna. Jedną ręką obejmowałem ją w pasie, przyciągając ją do siebie co raz bliżej, natomiast druga spoczywała na jej delikatnej twarzy. Ta wplotła ręce w moje włosy, na co z mojego gardła wydobył się cichy pomruk. Czułem jak się uśmiecha… Całowaliśmy się z taką pasją i pożądaniem. Nasze języki wirujące w namiętnym tańcu… byliśmy tylko my i nasz ciała spragnione dotyku drugiej osoby. Nie wiadomo jak i kiedy znaleźliśmy się w moim dorminatorium, po drodze nie szczędząc sobie czułości i pocałunków. Wylądowaliśmy na łóżku, Hermiona zaczęła rozpinać moją koszule, a ja… ja zamarłem. Wiedziałem do czego tutaj dojdzie, ale nie chciałem jej robić krzywdy. Naprawdę nie chciałem by później tego żałowała… Oderwałem się od niej szybko i wstałem z łóżka. Ta spojrzała na mnie zdezorientowana, ale nie trwało to długo, bo wiem już po chwili była przy drzwiach od dorminatoium.
- Gdzie ty idziesz ? – zapytałem, nie świadomy kłębiących się w niej uczuć.
- Jak to gdzie ? Do siebie. Bo jak widać już ci się znudziłam. – odparła, nawet na mnie nie spoglądając.
- Nie. Jak mogłaś tak pomyśleć ? Ja po prostu…ja, nie chcę cię skrzywdzić. – powiedziałem, na co ona spojrzała na mnie ze zdziwieniem. – Ohh, wiem, że to głupio zabrzmi i w ogóle. Ale ja… cholera Granger nie każ mi tego mówić. – zawyłem, mając nadzieję, że to poskutkuje.
- Ale czego ? – zapytała, niewinnie się przy tym uśmiechając i zbliżając się do mnie.
- Ehh ja… Granger, bo chodzi o to, że…
- Ohh czyżby zabrakło słów ?
- Aaa Granger, jak ja cię…
- Kocham ? – zapytała, będąc bardzo blisko mnie. Jej ciało tak blisko mojego, jej oddech na moim karku…
- Może to zabrzmi śmiesznie, ale ja… Niech cię piekło pochłonie Granger. Tak do cholery - zależy mi na tobie, tak – cholernie mi się podobasz i tak – jak cię widzę to moje serce zaczyna bić mocniej, i tak – jesteś cholernie piękną i najbardziej niesamowitą kobietą, jaską przyszło mi spotkać. – powiedziałem na jednym wdechu, a ona spojrzała na mnie czule i pocałowała. Moje wyznanie, ono jej wystarczało i choć nic nie powiedziała, to wiedziałem, że ona czuje do mnie to samo. Właśnie wtedy zaczęliśmy nowe życie, właśnie wtedy przestaliśmy udawać i rozpamiętywać to co było kiedyś. Właśnie wtedy sobie przebaczyliśmy i właśnie wtedy zaczęła się nasza niesamowita miłość. Właśnie wtedy, wraz z przyjściem Nowego Roku.