Hej
wam moje miśki ;**
Jak
zapewnie wiecie, albo i nie ;p rozdział miał być wczoraj i pisałam
go ze 4 godziny na kompie, ale zapisała mi się połowa tekstu i ohh
nawet sobie nie wyobrażacie, jak wściekła byłam
Mam
jednak nadzieję, że wszystkim przypadnie do gustu
i co ja będę
wam paplała, miłego czytania ;))
I
strasznie dziękuję za tak pozytywne komentarze pod prologiem ^^
***
Znów
ten wkurzający dźwięk budzika. Podniosłam zaspane powieki i
biorąc przedmiot w rękę, rzuciłam nim o ścianę. Słyszałam jak
roztrzaskuję się na drobne kawałki i zniszczony ląduje na ziemi.
Nastała cisza… Cisza, którą tak kocham i potrzebuję. Lubiłam w
Hogwarcie przesiadywać pod moim ulubionym drzewem i najzwyczajniej w
świecie myśleć. Zastanawiałam się nad tym co mnie czeka, kogo
jeszcze przyjdzie m spotkać na swojej drodze, o moich planach i
marzeniach, o mojej przyszłości. Kiedyś spędzałam wiele czasu z
przyjaciółmi, czego świadectwem są nasze przygody przez te sześć
lat nauki oraz wyprawa w poszukiwaniu Horkruksów. Było nam ciężko,
ale mieliśmy siebie. Czułam się bezpiecznie w ich towarzystwie,
oni zawsze mnie rozumieli i wspierali jak tylko mogli. Niestety czasy
się zmieniły. Wszystko się zmieniło.
Przyjaciele…
Tak strasznie się od nich oddaliłam. Wolałam samotność niż ich
towarzystwo. Wiedziałam, że też cierpią, że jest im ciężko,
ale oni mnie nie rozumieli. Nie rozumieli mojego bólu i smutku. Oni
mieli siebie, mieli rodzinę, a Harry miał Ginny.
Myślałam,
że kiedy Voldemort zginie będzie tylko lepiej, ale myliłam się.
Ten potwór przyczynił się do śmierci osób, które tak kochałam.
Najgorsze było to, że kiedy zostawałam sama przytłaczały mnie na
okrągło te same myśli, a mianowicie co by było gdybym. Gdybym
walczyła lepiej i sprawniej rzucała zaklęcia. Gdybym go nie
zostawiła samego i przy nim była. Wtedy mogłabym mu pomoc,
mogłabym go obronić czy też ostrzec. Teraz pewnie siedzielibyśmy
wtuleni w siebie w Pokoju Wspólnym Gryffindoru przed kominkiem,
śmialibyśmy się tak jak zawsze i wspominali dawne czasy. Kochałam
jego radosny śmiech, jego żarty, uśmiech i te wieczne iskierki w
oczach.
-
Fred. – wypowiedziałam cicho imię bliźniaka i szloch wstrząsnął
całym moim ciałem. Słone łzy skapywały mi z oczu i wsiąkały w
poduszkę, na której spoczywała moja głowa. Płakałam z
bezsilności, ukazując w ten sposób swój ból, żal, smutek. Nie
chciałam tego, bo wiem wiedziałam, że Fred gdzieś tam jest i
patrzy na mnie z góry. Że każe mi się podnieść, walczyć i nie
poddawać się choćby nie wiem co. Doskonale o tym wiedziałam
dlatego starałam się być silna, pokazać innym, że życie się na
tym nie kończy. Wiedziałam, że innym jest ciężko, dlatego przed
nimi udawałam. Udawałam, ale kiedy znajdowałam się sama w pokoju,
wtedy wszystko zaczynało się od nowa. Samotność zawsze była przy
mnie i kiedy już się uspokajałam dochodziłam do tego samego
wniosku co zawsze. Rozwalanie i rzucanie budzikiem było głupie i
bezsensowne, bo następnego ranka wszystko wyglądało tak samo.
Westchnęłam zrezygnowana i biorąc w rękę różdżkę,
skierowałam ją na pozostałości po budziku.
-
Reparo. – powiedziałam, a przedmiot stał już naprawiony na
szafce nocnej. Ziewnęłam przeciągając się na łóżku i
przetarłam zapłakane oczy. Półprzytomna wstałam z pościeli
nakładając na stopy miękkie kapcie. Z krzesła zgarnęłam
szlafrok, który już po chwili spoczywał na moich gołych
ramionach. Przeszłam do łazienki mijając po drodze leżące na
ziemi pudła, worki i kartony, pokryte znaczną ilością kurzu. Nie
miałam na to czasu. Nie miałam siły by od tak wziąć się w garść
i zrobić z tym wszystkim porządek. Leżało to od momentu mojej
przeprowadzki tutaj i raczej nie zamierzałam tego sprzątać w
najbliższym czasie. Kiedy ruszyłam z Ronem i Harrym na poszukiwanie
Horkruksów musiałam usunąć rodzicom mnie z ich wspomnień, z ich
serca, z ich życia. To była tylko i wyłącznie moja decyzja, ale
srogo przyszło mi za nią płacić. Po bitwie nie miałam swojego
kąta, miejsca gdzie zamieszkam. Poszłam do pracy, a za zarobione
pieniądze opłaciłam to mieszkanko. Państwo Wasley namawiali mnie
do zamieszkania u nich, ale nie chciałam. Wolałam samotność, a
oni starali się to zrozumieć.
Weszłam
do malutkiego pomieszczenia i odkręcając wodę oblałam nią twarz,
by później przetrzeć ręcznikiem. Nałożyłam pasty na
szczoteczkę do zębów i myjąc zęby ruszyłam do kuchni, by
wstawić wodę na kawę. Z szafki wyciągnęłam zieloną miseczkę i
postawiłam ją na blacie, by po chwili wsypać do niej płatków
kukurydzianych i zalać mlekiem. Z powrotem znalazłam się w
łazience i płucząc usta odłożyłam szczoteczkę na swoje
miejsce. Szybko przeczesałam swoje włosy i związałam w niedbałego
koka. Z walizki wyjęłam ciemne jeansy, do tego biały T-shirt z
napisami i trampki pod kolor bluzki. Po chwili siedziałam już
ubrana w kuchni przy blacie zajadając się płatkami. W
pomieszczeniu nagle dało się słyszeć gwizd czajnika. Wyłączyłam
palnik i zalałam kubek z kawą, rozkoszując się jej cudownym
zapachem. Kochałam jej smak i od razu poczułam się lepiej. Kiedy
pozmywałam naczynia, schowałam różdżkę do kieszenie spodni i
upewniając się, że drzwi są zamknięte teleportowałam się przed
bramy Hogwartu. Spojrzałam na zamek i teren go otaczający, i od
razu musiałam przyznać, że efekty naszej pracy były widoczne na
pierwszy rzut oka. Co prawda jeszcze trochę pracy nam
zostało, ale z zewnątrz zamek wyglądał tak jak wcześniej, a
nawet lepiej. Zostały nam tylko drobne rzeczy w środku oraz
Hogwarckie błonia, którymi miałam nadzieję, że przyjdzie mi się
zająć. Ruszyłam do szkoły, a przed wejściem spotkałam profesor
McGonagall.
- Dzień dobry. – powiedziałam,
kiedy kobieta mnie dostrzegła.
- Witaj Hermiono. Dobrze, że jesteś.
- Tak ?
- Przyda nam się twoja pomoc w
Wielkiej Sali.
- Oczywiście. Już tam idę.
- Ohh nawet nie wiesz jak się cieszę,
że nam pomagasz.
- Nie byłabym sobą gdybym tego nie
robiła. – powiedziałam lekko się uśmiechając i skierowałam
swe kroki w wyznaczone miejsce. Udawanie chyba weszło mi w nawyk i
musiałam przyznać sama przed sobą, że wychodziło mi to co raz
lepiej. Kiedy przekroczyłam próg Wielkiej Sali od razu dostrzegłam
sylwetki Hagrida i moich przyjaciół. W tej samej chwili jak na
zawołanie wszyscy odwrócili się w moją stronę i przyjaźnie się
uśmiechnęli. Zanim się obejrzałam już spoczywałam w ramionach
drobnej, rudej osóbki jaką jest Ginny.
- Puszczaj. Udusisz mnie. – zaczęłam,
ale dziewczyna mi przerwała.
- Hej Miona. – usłyszałam.
- No hej. Co cię napadło ? –
spytałam rozmasowując swój obolały kark.
- Ja ? Ale o czym mówisz ?
- No widzimy się codziennie przez
kilka godzin, a ty się ze mną witasz jakbyśmy się z dobry rok nie
widziały.
- Ja… Nie ważne. Chciałam być
miła, ale jak zwykle ty masz pretensje.
- Oj Ruda to nie tak. Daj spokój. –
powiedziałam łapiąc dziewczynę za rękę i odwracając w swoją
stronę.
- Jasne. – powiedziała jakaś
przygaszona.
- Ej o co chodzi ?
- Nie nic.
- Mała proszę cię.
- Tylko nie mała ty wredna ropucho. –
powiedziała, na co obje szczerze się zaśmiałyśmy.
- Osz ty zołzo jedna. Natychmiast mów
mi o co chodzi.
- Ehh za dużo by opowiadać.
- Hymm mam pomysł. Wpadnij po mnie do
pracy tak o 21:00. Wyjdziemy gdzieś, usiądziemy i pogadamy jak
dawniej.
- No jak chcesz.
- Chcę, a teraz głowa do góry.
- Ehh jasne. – powiedziała Ruda i
ruszyła w stronę Hagrida. Ja poszłam w jej ślady. Pól olbrzym
zlecił nam prace nad wejściem do Wielkiej Sali, gdzie zamiast drzwi
była wyżłobiona wielka dziura. Pracowałyśmy w ciszy tak jak
zawsze. Świetnie się rozumiałyśmy i potrzebowałyśmy tego. Z
dala sali można było słyszeć liczne śmiechy i rozmowy, ale nie
przejmowałyśmy się tym. Skończyłyśmy prace przed 14:00, ale
byłyśmy na tyle zmęczone, że od razu teleportowałyśmy się do
domów, uprzednio żegnając się z innymi.
***
Wstałem wcześnie rano i przeciągając
się spojrzałem na zegarek spoczywający na szafce nocnej. Wskazywał
6:30.
- Cholera. – zakląłem cicho i
wstałem z łóżka zmierzając do łazienki. Mogłem jeszcze pospać,
ale nie przecież coś musi mnie wybudzać ze snu pół godziny
wcześniej niż zawsze. Wiedziałem, że już nie zasnę, zresztą
nie było najmniejszego sensu kłaść się z powrotem. Podszedłem
do umywalki i odkręcając wodę ochlapałem nią twarz. Miałem
nadzieję, że to trochę mnie rozbudzi, ale jak widać nadzieja
matką głupich. Spojrzałem w lustro i przybrałem na twarz ten swój
ironiczny uśmieszek. Kobiety mnie kochały i doskonale o tym
wiedziałem. Dlatego też lubiłem to wykorzystywać. Przeszedłem do
pokoju zarzucając na siebie szare spodnie dresowe i jakiś starszy
T-shirt. Wyszedłem z pokoju i nie robiąc może nawet pięciu kroków
byłem już w sypialni Diabła. Rzuciłem się na jego łóżko przy
okazji zgniatając mu nogi.
- Ałłł, co jest kurwa ? –
usłyszałem jego wrzask.
- Wstawaj Zab. Czas pobiegać.
- Wal się Smoku i bierz ten swój
tłusty zad z moich arystokratycznych nóżek.
- Oj Diable… Nie gadaj tylko chodź.
- Nie jeszcze minuta. Po za tym jest…
Co ? przecież jest dopiero 6:35. Chyba cię pogrzało. Idź się
leczyć.
- Ehh jak sobie chcesz. –
powiedziałem i wstałem z łóżka. Ten tylko zamknął oczy i
rozłożył się jeszcze bardziej. Uśmiechnąłem się ironicznie na
myśl o swoim genialnym planie. Wyjąłem różdżkę i jednym jej
machnięciem sprawiłem, że w Diabła poleciał strumień lodowatej
wody. Po chwili można było słyszeć tylko jego przeraźliwy krzyk
oraz wrzask i obelgi skierowane w moją stronę.
- Trzeba było wstać.
- Popamiętasz mnie. – warknął w
moją stronę w tym samym czasie wycierając swoje włosy w ręcznik.
Kiedy skończył naciągnął na siebie czarne spodnie i jakiś biały
T-shirt oraz trampki pod jego kolor. Przechodząc obok mnie, uderzył
z całej siły w plecy tak, że się zgiąłem z bólu.
- Ty idioto. Zabiję cię. –
krzyknąłem, ale jego już nie było. Cicho stąpając na nogach
ruszyłem korytarzem do wyjścia na ogród. Nasze matki jeszcze
spały, a ja wolałem się im nie narażać, mając w pamięci
ostatnią naszą wpadkę. Właśnie od tamtego momentu nauczyliśmy
się zawsze rzucać zaklęcie wyciszające na nasze pokoje.
- Co tak długo stary ? – spytał
Blasie kiedy wyszedłem na zewnątrz.
- Oj zamknij się. – odpowiedziałem
i biegiem ruszyłem w stronę pobliskiego lasu. Od razu dołączył
do mnie mój przyjaciel.
- Las ? – spytał nie co zdziwiony.
- Dawno tam nie biegaliśmy.
- Bo może nie lubimy ?
- To ty nie lubisz.
- Co za różnica ?
- Ty, a ja… Hymm… wielka.
- Phyy jak zawsze skromny. –
powiedział na co szczerze się zaśmiałem. To był koniec naszej
rozmowy i nie odezwaliśmy się do siebie słowem do końca ćwiczeń.
Trochę mnie to zaskoczyło, ale uznałem, że to tylko moje głupie
urojenia i wymysły. Diabeł pewnie nadal był na mnie wściekły o
tą całą pobudkę. Za nim się obejrzałem znaleźliśmy się na
terenie naszej posesji. Dom zaczynał tętnić życiem.
- Witam paniczów. – usłyszałem
głos skrzata, na co pokiwałem tylko głową. Ruszyłem do swojego
pokoju, by wziąć prysznic. Z szafy wyciągnąłem tylko czarne
bokserki i zniknąłem w łazience. Zdjąłem z siebie te spocone
ciuchy i weszłam pod prysznic, odkręcając korki z ciepłą wodą.
Przechyliłem głowę do tyłu i rozkoszowałem się kroplami wody,
spływającymi po moim nagim ciele. Straciłem poczucie czasu. Nagle
usłyszałem jakiś huk i trzask. Otworzyłem oczy i ujrzałem przed
drzwiami wściekłego Blaise w samym ręczniku. Uśmiechnąłem się
kpiąco widząc jego włosy w pianie.
- Jak byś nie wiedział, to w tym domu
są też inni ludzie, więc z łask swojej wyjdź spod tego
prysznica. – zaczął spokojnie Diabeł, a każde jego słowo rosło
na sile tak, że ostatnie frazy wręcz wykrzyczał. Był wściekły i
dobrze o tym wiedziałem, ale jakoś specjalnie to mnie nie ruszyło.
Wręcz przeciwnie cholernie bawiło.
- Nie musisz się na mnie wyżywać.
Dziewczyna cię rzuciła czy po prostu nie potrafiłeś jej zaspokoić
? - spytałem, ironicznie się uśmiechając. To był mój błąd.
Zab tylko na mnie spojrzał i odszedł zostawiając samego.
- Cholera. – zakląłem, uderzając
pięścią w ścianę. Ja to mam wyczucie czasu. – Pieprzone
szczęście. – dodałem i szybko osuszyłem swoje ciało
ręcznikiem, i narzuciłem na siebie czarne bokserki. Przeszedłem do
pokoju, a już po chwili miałem na sobie jeansy i czarną bluzkę na
trzy czwarte rękawy. Poczochrałem swoje mokre włosy i zbiegłem do
kuchni. Kiedy tam dotarłem, ujrzałem skrzatkę, która rozmawiała
z moją matką.
- Witaj mamo. – powiedziałem,
całując kobietę w policzek.
- Cześć Draco. Na co masz ochotę ?
- Ehh, a co znowu zabawiasz się w
kucharkę ?
- Nie bądź złośliwy. –
powiedziała na co tylko westchnąłem z rezygnacją.
- Dobra pasuje i zdaję się na ciebie.
- Na nas. – usłyszałem głos Ameli
Zabini.
- Hymm no tak. Wie pani gdzie jest
Blasie ?
- Ohh ile razy mam ci mówić Draco, że
nie pani tylko ciociu ?
- Wiele. – odpowiedziałem, na co
obie kobiety się zaśmiały.
- Co do mojego syna, to minęłam się
z nim na korytarzu. Powiedział, że wróci na obiad. Był jakiś
przybity. Nie wiesz może o co chodzi ?
- Nie, ja nie mam pojęcia. –
skłamałem i ruszyłem do salonu. Rzuciłem się na kanapę i
zamknąłem oczy, ale nie na długo, bo wiem już po chwili zajadałem
się pysznymi naleśnikami naszych rodzicielek. Po posiłku wyszedłem
na ogród by ochłonąć i w spokoju pomyśleć, nad zaistniałą
sytuacją. Było mi głupio, choć nigdy bym się do tego nie
przyznał. Gdybym pomyślał wcześniej to zauważyłbym, ze od
wczoraj Diabeł był jakiś przybity, a dziś był mniej rozmowny niż
zawsze i nie skory do żartów. Ehh mogłem tą ironię zachować dla
siebie, ale nie przecież wiem najlepiej. Cały ja… Przepraszać
nie miałem zamiaru i nigdy nie zniżyłbym się do takiego czynu.
Byłem Malfoyem i to mi należał się szacunek. Kurde zresztą o
czym ja myślę ? Zab mógł mi o tym wszystkim powiedzieć, ale nie
on woli wszystko zachować tylko dla siebie. A skoro nie umie
zaspokoić dziewczyny to już nie mój problem. To w zupełności
jego wina i tego zamierzałem się trzymać.
- Paniczu obiad gotowy. – usłyszałem
głos Kropki. Zdziwiłem się nie co, że to już ta godzina, ale
ruszyłem za skrzatką, by już po chwili siedzieć w jadalni i
zajadać się pieczonym kurczakiem. Usiadłem na przeciwko Blaise,
ale nie odezwałem się do niego ani słowem.
- Nic się nie stało tak ? – spytała
moja matka spoglądając na mnie uważnie. – Właśnie widać. –
dodała tylko i nie odezwała się do mnie do końca posiłku, po
cichu rozmawiając z Amelią. Kiedy skończyłem postanowiłem od
razu teleportować się do Hogwartu i tak też zrobiłem. Pojawiając
się w Wielkiej Sali dostrzegłem dwie sylwetki, które po chwili
zniknęły mi z oczu.
- Malfoy. – usłyszałem tak znajomy
głos.
- Czego Potter ? – spytałem
odwracając się w jego stronę.
- Chyba ci się godziny pomyliły.
- Phyy to już nie mój problem. Coś
ci się nie podoba to wyjdź.
- Ehh ty się nigdy nie zmienisz.
- Co za komplement z ust naszego
Wybawcy. Nie dziękuję. – odpowiedziałem sztucznie się do niego
uśmiechając.
- Malfoy…
- Hymm ?
- Chyba musisz sobie znaleźć nową
panienkę, bo ta jak widać nie umie cię zaspokoić. – powiedział
na co szczerze się zaśmiałem.
- Phyy i kto to mówi. – odparłem i
ruszyłem na swoje stanowisko pracy. Nie minęła minuta, kiedy w
Wielkiej Sali pojawił się Diabeł. Widziałem jak wita się z
Potterem i Wesleyem. Widziałem jak rozmawiają. Odwróciłem się i
zająłem swoją pracą, ale nie na długo. Słyszałem ich śmiechy.
Nie wytrzymałem… Ruszyłem w ich stronę wściekły.
- Do cholery jasnej tu są też inni,
więc się zamknijcie.
- Ooo Malfoy się wkurzył.
- Siedź cicho Rudzielcu.
- Smoku opanuj się. – usłyszałem
głos Zabiniego.
- Widzimy się o 21:00 tam gdzie zawsze.
Chyba mamy do pogadania. – warknąłem w jego stronę i
teleportowałem się do domu.