poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 7

Witam moje małe kochane myszeczki ;** ohhh cóż mam wam powiedzieć ? nie będę tu prowadziła wywodów na temat tego jaka jestem zła i okropna, ja to doskonale wiem, no i co mam ukrywać po raz setny , tak znowu was przepraszam <3
Nie wiecie jak mi głupio, że tak długo każe wam czekać na rozdział kolejny, ale ten tydzień miałam straszy, zresztą poprzedni nie lepszy i mało czasu wolnego, dlatego też was nie odwiedziłam i nie przeczytałam waszych notek ;p
Ohhh postaram się to wam jakoś wynagrodzić i może szybciej dodam notkę kolejną ?
Na pewno szybciej niż za tydzień…
Ahhh przechodząc do kolejnych spraw to wiem, że ta cała sytuacja z rodzicami Miony i jej siostrą dość szybko się wyjaśniła, a raczej, że tak szybko jej uwierzyli, ale no uległam wam, bo chciałyście już Dramione, dlatego tak szybko…
To tyle, ale bardzo chciałabym wam podziękować. Jesteście wspaniali i cieszę się, że osób, które czytają moje nieszczęsne wypociny przybywa ;***
Dziękuję, że jesteście ze mną i strasznie was kocham <3


***


Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Ona tu była, widziałem ją… nic się nie zmieniła odkąd pierwszy raz ją ujrzałem, wtedy pod księgarnią babci. Piękna, zjawiskowa i już z daleka można było dostrzec te iskierki szczęścia w jej ciepłych oczach. Chcąc nie chcąc musiałem przyznać, że zachwycała mnie całym swoim wyglądem. Nie znałem jej to prawda, ale co z tego ? Przecież to się szybko mogło zmienić. Nie wiem co się ze mną działo, przecież nigdy taki nie byłem, nigdy tak się nie zachowywałem. A teraz, aż trudno uwierzyć, ale śledziłem ją, by tylko się czegoś o niej dowiedzieć. To było chore i sam doskonale o tym wiedziałem, ale nie mogłem się oprzeć pokusie. Wszystko w niej był tak naturalne, że aż nie realne. Musiałem dowiedzieć się jaka jest, skąd pochodzi, gdzie mieszka. Intrygowało mnie to co robi w wolnym czasie, z kim się umawia i czy ma kogoś. Pragnąłem tego jak nigdy niczego innego. I może dużej przyszło by mi podziwiać jej delikatne ruchy i wolny chód, ale byłem tak skoncentrowany na dziewczynie, że nie zauważyłem wystającego pnia. Runąłem jak długi na ziemie, w myślach przeklinając pozostałości drzewa, jak i samego siebie za brak uwagi. Ahh co ze mnie za kretyn… Nagle usłyszałem jej głos.
- Przepraszam, może panu pomóc ? – zapytała, a ja podniosłem głowę do góry. Szybko wstałem na nogi i otrzepałem spodnie. Odruch bezwarunkowy…
- Nie trzeba, ale dziękuję. – odpowiedziałem i na nią spojrzałem. Na moją twarz padło światło z stojącej w pobliżu latarni.
- Ahh to ty. – usłyszałem, a na jej twarzy dostrzegalny był grymas zawodu i niechęci. Coś mi on przypominał, a raczej kogoś… Nie wiem czemu, ale znów naszło mnie to dziwne przeczucie, że my już się znamy, że nie raz widziałem ten zadarty nosek i czekoladowe oczy.
- Wiesz no, może ja… no i ty… - cholera jasna co się dzieje ? Co to ma znaczyć ? Nigdy tak nie było i zawsze potrafiłem się wysłowić. To całe jąkanie, kuźwa czym ja tak się przejmuje ? To nie normalne. Czyżby mi zależało ? To nie w moim stylu. To nie jestem ja. Ja jestem Mafoyiem, arystokratą o najczystszej krwi, jaką kiedykolwiek ktoś miał, a Malfoyowie tacy nie są. Chciałem w to wierzyć, przekonać się, że tak jest, ale nic z tego. Nie potrafiłem…
- Hymn przepraszam za mój nie takt. Jestem Draco. Draco Malfoy. – powiedziałem i podałem jej dłoń na powitanie, którą ta ujęła w swoją i lekko potrząsnęła. Jednak nie dane mi było długo napajać się jej dotykiem, bo ta szybko ją zabrała.
- Eee ja… Mów mi Miona. – powiedziała lekko zmieszana, ale nie przejąłem się tym.
- Może masz ochotę na jakiś spacer ?
- Przepraszam, ale nie mogę. Muszę już iść.
- Jak to ? To może cię odprowadzę ?
- Ohh no i wtedy to już w ogóle nie będę miała prywatności. Wiesz będziesz mnie nachodził, wydzwaniał… Nie znam cię, a co jeśli jesteś jakimś psychopatą ? – zapytała, uważnie na mnie spoglądając. Widziałem iskierki rozbawienie w jej oczach, zresztą sam nie mogłem się powstrzymać od parsknięcia donośnym śmiechem.
- Naprawdę ? Wyglądam ci na jakiegoś wariata ?
- Hymn jak by tak to przeanalizować… - mówiąc przekręcała głowę na boki, uważnie mi się przyglądając. – No wiesz ostatnio czytałam w gazecie o ucieczce kilku osobników z domu wariatów. Może jesteś jednym z nich.
- Ohh nie teraz to już na pewno odprowadzę cię do domu. Uznajmy to za rekompensatę.
- Ale kogo ? Bo ja jakoś nie czuję się nagrodzona.
- Jak to kogo ? Oczywiście moja. Obraziłaś mnie.
- Haha no tak moje zachowanie było karygodne.
- Ehh a jakby co to cię obronie. No wiesz jakby któryś z tych wariatów cię zaatakował.
- Ależ nie trzeba. Mieszkam w tamtym budynku. – powiedziała, a palcem wskazała błękitną kamienice, znajdującą się kilka metrów dalej. Miałem pecha, bo wiem ze spaceru nici.
- Ahh czyli na pewno na nic cię nie namówię ?
- Przepraszam, ale nie mogę. Zresztą nie wiesz co mówisz. Tak będzie lepiej. – powiedziała tylko i już kierowała się do swojego domu. Nie biegłem za nią, zresztą po co ? Wiedziałem, że nie mam szans. Widocznie była zajęta. Jednak prawda wyglądała całkowicie inaczej i już jutro sam miałem się o tym przekonać.


***


Co ja do cholery zrobiłam ? Czemu tak się zachowałam ? Czemu byłam dla niego miła ? Ohhh w ogóle po co z nim rozmawiałam ? Mogłam go zostawić na pastwę losu i pójść sobie do domu. Jaka ja głupia, totalna kretynka, bez mózg… Gdybym wiedziała kto tam upadł to nigdy w życiu bym do niego nie podeszła. Ahh czemu to mnie spotyka ? Nie dość tego on ze mną flirtował, a ja przyjmowałam to z uśmiechem, ba podobało mi się to i uśmiechałam się do niego jak głupia. Ohh no i wskazałam mu swoje mieszkanie, przecież on może tu przyjść, może…Nie, nie i jeszcze raz nie. On tu nie przyjdzie. Ciekawe tylko co on sobie o mnie pomyśli, co powie jak mnie jutro zobaczy w szkole ? Jak się zachowa kiedy dowie się kim jestem ? Przecież on mnie zabije, wyśmieje i wymiesza z błotem… Ale nie ja mu na to nie pozwolę, nie będę już przez niego płakała. Obiecałam to sobie i mam zamiar dotrzymać obietnicy, choćby nie wiem co. Jestem Hermioną Granger, jestem Gryfonką i nikt nie ma prawa tak się zachowywać w stosunku do mnie, jak i mojej siostry. Jeśli przez tego bydlaka, choć jeden włos spadnie z jej głowy to przysięgam, że mu tego nie daruję. Pożałuję i już nie będzie przyjemnie jak dzisiaj.
- Cholera… - zaklęłam swoje głupie myśli. Jakie przyjemnie ? Co przyjemnie ? Oj nie, nie… Jak w ogóle mogło mi to przejść przez myśl ? Jak tak coś absurdalnego mogło mi wpaść do głowy ? To… Dziwne, ale niestety prawdziwe. Choć długo jeszcze spierałam się ze swoimi myślami i głosem rozsądku to musiałam przyznać, że nawet w porządku rozmawiało mi się z Draconem Malfoyiem. A najdziwniejsze było to, że chciałam to powtórzyć. Wiedziałam jednak, że to nie możliwe i z tą właśnie myślą zasnęłam w swoim ciepłym łóżeczku. Jednak już po kilku godzinach snu, musiałam wstawać, bo zaczynał się nowy dzień, dzień pełen wrażeń i powrotu do Hogwartu. Cieszyłam się jak małe dziecko na wieść że już za kilka godzin będę siedziała w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, albo będę oprowadzała siostrę po zakamarkach budynku, opowiadając jej o wszystkim co napotkamy. Wzięłam ciepły prysznic i szybko przebrałam się w naszykowane już wcześniej ubrania. Usmażyłam sobie jajecznice i już po chwili pałaszowałam ją z wielkim smakiem, popijając ciepłą herbatą. Kiedy skończyłam pozmywałam brudne naczynia i zabrałam się za dopakowywanie kufra. Czyste ubrania, kosmetyki, buty, szaty, podręczniki, książki, pióra… Trochę tego było, ale nie stresowałam się, że czegoś zapomnę. Jakby coś zawsze mogłam wyskoczyć do Hogsmeade zabrać stąd potrzebne rzeczy. Zajrzałam do podręcznej torby, wrzucając tam paczkę chusteczek, klucze i jakieś inne mniej ważne drobiazgi. Na dnie torby dostrzegłam futerał, a w nim oczywiście aparat. Jak mogłam o nim zapomnieć ? Przecież muszę sobie zrobić zdjęcie z rodzicami i Rose. Sprawdziłam czy drzwi do mieszkania są zamknięte i łapiąc walizkę za rączkę, teleportowałam się na cmentarz. W pobliskim sklepie kupiłam mały bukiecik kwiatów i skierowałam się w tak dawno nie odwiedzane przeze mnie miejsce. Wyjechałam, nie było mnie, nie było czasu… Kiedyś, znaczy po śmierci Freda byłam u niego codziennie, potrafiłam przesiedzieć tu kilkanaście godzin. Teraz jednak wiedziałam, że to nic nie zmieni, że nie przywróci mu to życia. Oczywiście kochałam go i nadal go kocham, oraz kochać będę, ale on by tego nie chciał. Wiem o tym doskonale i zastanawia mnie tylko fakt, czemu wcześniej nie przyjmowałam tego do swojej myśli ? Czemu, choć wiedziałam co powinnam zrobić nie robiłam tego ? Czemu zwlekałam ? Teraz jednak wiem, że jedynym pragnieniem Freda po jego śmierci byłoby moje szczęście i to bym żyła dalej, nie wygrzebując na nowo tych samych ran. Chciałby bym zapomniała o bólu, o cierpieniu, a jedyne co pozostało w mojej pamięci to wspomnienia. Wspomnienia związane z jego osobą, a nie smutek po jego odejściu. Teraz o tym wiedziałam i zamierzałam się tego trzymać.
-- Do zobaczenia Fred. – powiedziałam i znowu się teleportowałam, tym razem jednak w mugolską okolice Londynu, przed dom moich rodziców. Zapukałam i już po chwili drzwi otwierała mi uśmiechnięta buźka, która rzuciła mi się prosto w ramiona.
- Tęskniłam. – usłyszałam tylko, bo mała pociągnęła mnie do środka.
- Rose, ale przecież widziałyśmy się wczoraj.
- No tak, ale i tak tęskniłam. Nie mogę się już doczekać. – powiedziała i zaczęła dookoła mnie skakać.
- Tak jest już od rana, a raczej od naszego wczorajszego powrotu. – usłyszałam głos Ann.
- Dzień dobry. – odpowiedziałam, odwracając się w stronę kobiety, obok której stał John.
- Witaj, Może czegoś się napijesz ?
- Nie dziękuję. Zresztą dochodzi 14:00. Zaraz powinien pojawić się Dumbledore.
- Ohh to tak szybko ? Nie myślałam, moja mała księżniczka.
- Rose kochanie…
- Wiem to dość dziwna sytuacja.
- Mało powiedziane. – powiedział Robert i mrugnął do mnie okiem. Dziwiłam się, że przyjęli to wszystko z takim spokojem, ale jeśli tak spojrzeć w wcześniejsze lata, kiedy to ja wyjeżdżałam do Hogwartu wcale to nie zaskoczył ich list ze szkoły. Oczywiście nie chcieli w to wierzyć, zresztą tak jak ja, ale jak Dumbledor nas odwiedził i pokazał trochę magii wątpliwości wyparowały. Nie przejmowałam się niczym i nikim, a rodzice, oni rozmawiali z dyrektorem. Opowiadał im o szkole, zapewniał bezpieczeństwo. Jak mogliśmy nie uwierzyć takiemu człowiekowi jakim jest Albus ? Szczerość, prawda to jego drugie imię.
- Hermino proszę cię opiekuj się naszą pociechą. Mamy tylko ją. Nie chcemy by czuła się tam nie komfortowo i obco. – powiedziała Ann, a jej słowa mnie zabolały. Byłam sama, a oni nie znali prawdy. Nie wiedzieli, nie pamiętali…
- Oczywiście. Nie pozwolę jej nikomu skrzywdzić. – powiedziałam, ukrywając za uśmiechem, grymas smutku.
- Rose chodź pożegnaj się z mamą. – usłyszałam i już po chwili dziewczynka spoczywała w ramionach swojej rodzicielki. Po chwili dołączył do nich John i wszyscy trwali w żelaznym uścisku. Szybko wyjęłam aparat, bo wiem musiałam uwiecznić tak uroczą chwile.
- Uśmiech. – krzyknęłam, a kiedy wszyscy się odwrócili nacisnęłam przycisk. Klik i zdjęcie było gotowe.
- No to teraz wszyscy razem. Hermino chodź do nas. – usłyszałam głos Anny, a ja wcale nie protestowałam. Chciałam mieć ich blisko siebie. Chciałam móc spoglądać na ich twarze kiedy będzie mi źle i móc widzieć ich uśmiechy. Chciałam mieć jakąś pamiątkę. Oczywiście na jednym zdjęciu się nie skończyło, i co drugie było śmieszniejsze od poprzedniego. Nim się obejrzeliśmy pojawił się Dumbledore. Przywitał się z nami jak należy, na dłużej zatrzymując się na mojej osobie. Wiedziałam, że czeka mnie rozmowa. Albus opowiedział im po króćce o szkole, choć większość już wiedzieli ode mnie, ale nie przerywałam, a moi rodzice słuchali z wielką uwagą, raz po raz zadając jakieś pytania. Dumbledor był cierpliwy i z uśmiechem na ustach o wszystkim opowiadał. Kiedy już po raz któryś zapewniliśmy ich o tym, że ich córka jest w dobrych rękach i, że nie mają się o co martwić przyszło nam się żegnać, co nie było też lada sztuką.
- Uważaj na siebie.
- Oj tato.
- Kochamy cię .Pamiętaj. – usłyszałam jeszcze głos Anny, bo wiem już teleportowaliśmy do szkoły. Znajdowaliśmy się przed drzwiami do Wielkiej Sali. Ahh no tak, właśnie trwała pora obiadu.
- Gotowa ? – usłyszałam głos profesora, który był zwrócony w stronę Rose.
- Nie wiem… ja…
- Nie masz się czego bać. Przecież ci obiecałam. – powiedziałam spoglądając na dziewczynkę, której po chwili uśmiech na nowo zawitał na twarzy.
- Tak jestem gotowa. – powiedziała, unosząc głowę do góry.
- Ciekawe po kim to ma. – usłyszałam komentarz dyrektora, ale nie dane i było na niego odpowiedzieć, bo wiem drzwi do Wielkiej Sali się otworzyły, a my ruszyliśmy na przód. Wszystkie twarze zwróciły się w naszą stronę, a ja kroczyłam przy mojej siostrze. Złapałam ją za rękę, dając w ten sposób znak, że przy niej jestem i wszystko będzie dobrze. Minęłam Ginny i Harrego krocząc dalej. Chciałam być blisko Rose. Ona tego potrzebowała. Kiedy znaleźliśmy się przy mównicy dyrektor się zatrzymał i dał nam znak byśmy też tak uczyniły. Na Sali zapanowała cisza.
- Witam wszystkich uczniów. Przepraszam, że przerywam posiłek, ale jest tu pewna uczennica, którą czeka na przydzielenie do domu. Lepiej załatwić to teraz. – powiedział dyrektor, a już po chwili przed nami stał stołeczek, a na nim tiara.
- Zapraszam Rose. – usłyszałam, a mała już siedziała na krzesełku. Tiara spoczęła na jej głowie i wykrzyczała…
- Gryffindor. – zabrzmiały oklaski i wiwaty, a Rose rzuciła się w moje objęcia. Przygarnęłam jej drobne ciałko do siebie i z całej siły przytuliłam.
- Gratuluję. Udało się. – powiedziałam ściskając ją za rękę.
- Dzięki tobie Miona. – odpowiedziała promiennie się do mnie uśmiechając.
- Witamy Rose Strainer oraz nie co spóźnioną na rok szkolny panne Hermione Granger. A teraz wcinajcie. – usłyszałam, a ja z Rose już kierowałam się do naszego stołu. Podniosłam głowę do góry, wszyscy na nas patrzyli, a raczej na mnie. Na ich twarzach widoczne był zdziwienie, radość… Spojrzałam w prawo i ujrzałam go. Draco Malfoy nie spuszczał ze mnie oka. Śledził każdy mój ruch, każdy mój krok i gest. Otwarta buzia, wyłupiaste oczy. Był zszokowany. Kiedy dostrzegł mój wzrok, szybko odwrócił się w drugą stronę. Dla nie poznaki, czy po prostu z obrzydzenia ? Nie wiedziałam, ale mało mnie to w tej chwili obchodziło.
- Hej Mionka. Tęskniłam za tobą. – usłyszałam głos Rudej i już spoczywałam w jej ramionach.
- Ohh ja za tobą też, ale widzę, że jakoś się trzymasz.
- Żartujesz ? Lepiej mów jak u ciebie? Ona… Czy to oznacza, że się udało ? – spytała wskazując na dziewczynkę u mego boku. Pokręciłam przecząco głową i bezgłośnie powiedziałam, że porozmawiamy później.
- Poznajcie się to jest Rose, a to Ginny, no i jeszcze Harry. – dodałam, kiedy ten do nas podszedł.
- Siadaj i kosztuj. – powiedziałam, kiedy wszyscy się już przywitaliśmy. – Później cię oprowadzę po szkole, chyba, że już się z kimś zapoznasz to czemu nie.
- To się jeszcze zobaczy. – powiedziała młoda opychając się skrzydełkami kurczaka. Spojrzałam na nią i uśmiech sam zawitał mi na twarzy. Moja mała Rose…


***


Siedziałem na obiedzie zupełnie bez życia. Nic mi się nie chciało, ani jeść czy też pić, nie chciałem tu być, ale przecież mój najlepszy przyjaciel, a mianowicie Blasie Zabini zupełnie tego nie rozumie. Ciekawe czy jakbym miał 40 stopni gorączki czy też by mnie ciągał po całym Hogwarcie, bo on nie chcę iść sam i chcę ze mną porozmawiać. Cholera co za ściema ? Moglibyśmy porozmawiać w dorminatorium, ale nie on wie najlepiej. Niech go szlag trzaśnie. Nie dość jeszcze, że mnie tu ciągnął to teraz tylko wlepia te swoje gały w pannę nic świadomą Wasley. Nie dość tego najchętniej bym się położył spać. Całą noc nie spałem. Nie mogłem o niej zapomnieć i mojej porażce. No niech to czort… Mi się nie odmawia, jestem Malfoyiem. Cholera wszystkie laski chciały by się ze mną umówić, tylko nie ona. Akurat ta… Ehhh to się nazywa kurwa zajebisty dzień. Kiedy to przeklinałem cały świat drzwi do Wielkiej Sali się otworzyły, a przez nie wszedł dyrektor z jakąś małą dziewczynką i… Nie, ja chyba śnie. Przetarłem swoje oczy, raz i kolejny, ale nic się nie zmieniało. Tą osobą była Miona, dziewczyna, o której nie mogłem przestać myśleć. Ale co ona tu robi ? Dlaczego pojawia się w naszej szkole ? Czyżby miała zamiar tu chodzić ? Widziałem jak mała zakłada tiare, widziałem jej strach, a później radość oraz uśmiech na twarzy Miony. Jednak ona nie została przydzielona do domu. Zaskoczyło mnie to, ale to było nic w porównaniem z tym co usłyszałem od Dumbledora. To chyba sen, głupi żart… Że to niby jest Granger ? One wcale nie są do siebie podobne. Jak to możliwe ? Nie, nie i jeszcze raz nie. Ona nie może, przecież ja… Śledziłem każdy jej ruch, gest, wygląd i im bardziej się przyglądałem tym bardziej widziałem w dziewczynie te Gryfonke, przyjaciółkę Wasleya i Pottera. Nagle nasze oczy się spotkały, nie mogłem, nie potrafiłem. Nie chciałem o niej myśleć i na nią patrzeć, dlatego odwróciłem wzrok. Ona jest szlamą. Brudną, nic nie wartą… Nie, nie, ja nie mogłem. Nie mogłem czuć do niej nic prócz obrzydzenia. To nie możliwe.


poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział 6

Notka 6...
nie wiem, ale mi się podoba, ciekawe jak wam podejdzie do gustów ^^
ohh Shadii jakaś ty przewidywalna ;p
czytaj to przekonasz się jak to wyszło, mogę tylko powiedzieć, że za bardzo to się nie pomyliłaś ;)
dziękuje wam kochane za komentarze, choć co raz ich mniej, ale liczę, że to się jeszcze zmieni ;p
no to idę nadrabiać wasze opowiadania ^^


***


Zaczął się rok szkolny, a ja już miałem dość. Te wszystkie napalone na mnie laski, ohhh nie wiem, ale zaczęło mnie to strasznie drażnić. Wcześniej jakoś mnie to nie obchodziło, zresztą na wszystko miałem wyjebane, a teraz co ? Cholera jasna nie dawały mi chwili spokoju, tylko Draco to, Draco tamto. Idzie się wściec. Potrzebowałem ciszy, chwili wytchnienia i wtedy dziękowałem sobie za tak genialny plan, jak zrobienie tajemniczego miejsca na błoniach. Miejsca o którym wiedziałem tylko ja. Szczerze wątpiłem, że ktoś kiedyś je odkryję, świetnie się maskowało, a ja nie potrzebowałem tam żadnych napalonych na mnie lasek. Tam mogłem w spokoju posiedzieć i pomyśleć. A trzeba przyznać, że było o czym. Z moich myśli nie mogła wyjść pewna piękna szatynka, którą tylko raz przyszło mi spotkać. Jednak czułem, że moja przygoda z nią dopiero się zaczęła. Nie miałem pojęcia czemu mi tak bardzo na tym zależy, ale jeśli chcę coś osiągnąć to zazwyczaj mi się to udawało. Teraz też tak musiało być. Ruszyłem w stronę szkoły, a z nad przeciwka szedł Potter z tą swoją Wiewiórką. Wiedziałem, że Wieprzlej nie wrócił do szkoły, że rozpoczął prace w ministerstwie. Aż dziw, że go przyjęli. Zastanawiał mnie tylko fakt gdzie ta cholerna kujonica Granger ? Szlama nad szlamami jak się patrzy. Nadal uważałem, że takie osoby nie mają prawa bytu w tej szkole, choć ostatnio nie zwracałem na to najmniejszej uwagi. W końcu z Wybrańcem od czasu do czasu pogadaliśmy, jeśli można tak nazwać, a Ruda… Ehhh to tylko ze względu na Diabła.
- Ej Potter. – krzyknąłem w stronę oddalającej się pary.
- Co jest Malfoy ? – zapytał, odwracając się w moją stronę.
- Gdzie posiałeś swoją przyjaciółeczkę ? Czyżby Granger nie wracała do szkoły ?
- Ohh a co już się za nią stęskniłeś ?
- Phyy chyba śnisz. – powiedziałem z kpiną, zastanawiając się jak coś tak głupiego mogło mu przyjść na myśl.
- Jeszcze zobaczymy, a co do Hermiony to sam niczego nie wiem. – odpowiedział, a mnie zdziwił fakt, że mnie nie zbył.
- Jasne. – odparłem tylko i spojrzałem na Wiewiórkę.
- Zapytaj się Zabiniego. – powiedziała ni stąd ni zowąd.
- Co ? A co niby Blasie ma z tym wspólnego ?
- Niech sam ci powie. – dodała i biorąc Pottera za rękę skierowali się w stronę jeziora. Byłem trochę zdezorientowany, bo czyżby ona mówiła o tej samej osobie. Skąd niby Diabeł miał o tym wiedzieć ? Przecież nie rozmawia z Granger ? Chyba coś się jej popieprzyło i lepiej dla niej by już dzisiaj nie wychodziła na słońce. Nieźle jej przygrzało, czego widoczne są skutki teraz. Ehh co Zab w niej widzi ? – pytałem sam siebie, ale nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy.
- Hej Dracze. – usłyszałem czyjś głos, kiedy przekroczyłem próg Pokoju Wspólnego Slytherinu. Spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem swojego kupla.
- No hej Nott. – przywitałem się z chłopakiem i przybiliśmy sobie piątkę. – Co tak późno ? Rok szkolny się zaczął.
- Wiem stary, ale byłem na wakacjach w Hiszpani. Wczoraj wróciłem.
- Ooo takiemu to dobrze. Plaża, morze, dziewczyny w samym bikini, drinki z palemką. Fajna sprawa.
- Trudno zaprzeczyć, a dziewczyny pierwsza klasa, mhymm jedna…
- Nie kończ, mogę się domyślić.
- Haha oj Smoku. A ty jak tam znalazłeś sobie jakąś ?
- Żartujesz ? Związek to nie dla mnie. – odpowiedziałem nawet słowem nie wspominając o dziewczynie, Zresztą po co ?
- Ahhh no tak zawsze wolny i nie zależny. – powiedział na co się zaśmiałem. Omiotłem wzrokiem nasz salon, w poszukiwaniu Lucasa. Jednak nigdzie go nie widziałem. Cholera… Zapomniałem. Ale ze mnie kretyn. Znowu to samo. Ehhh nadal nie mogłem uwierzyć, że mój młodszy braciszek trafił do Gryffindoru. Byłem pewny, że będę mógł mieć na niego oko, jeśli Ślizgoni nie traktowali by go tak jak należy, a u Gryfiaków wszystko było możliwe. Ciekawy byłem jak sobie radzi. Niby rozmawialiśmy i tak dalej, ale nie miałem względu na wszystko co robi i z kim się zadaję. Miałem tylko nadzieję, że nie pałają do niego taką nienawiścią jak do mnie.


***


Musiałam wrócić do domu, do miejsca, gdzie mieszkałam przed wojną razem z Rose i rodzicami. Nie wiem dlaczego, ale coś mnie tam ciągnęło. To coś nazywałam przeczuciem. Kazało mi się szybko spakować i teleportować w stare okolice. Nie zwlekałam z tym i już po kilku minutach stałam na podwórku za moim dawnym domem. Tylko to przyszło mi na myśl, wiedziałam, że w domu nikt nie mieszka, dlatego były małe szanse, by ktoś mógł mnie ujrzeć. Ruszyłam w stronę wejścia i jednym zaklęciem sprawiłam, że drzwi się otworzyły. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka, otwierając oczy, które uprzednio przymknęłam. Te same ściany i tapety, te same kafelki i kształt pokoi. Nic się nie zmieniło, a jednak wszystko. Przechodziłam przez każdy kolejny pokój, przypominając sobie jego wystrój i chwile z życia, które tu spędziłam. Nie wiadomo kiedy z moich oczu zaczęły spływać łzy bezradności, smutku, żalu. Byłam na siebie wściekła, ponieważ nie potrafiłam znaleźć sił na dalsze poszukiwania. Z natury byłam silną osobą, ale to mnie przytłaczało i sama nie mogłam sobie z tym poradzić, a najgorsza była świadomość, że jeśli się poddam skaże siebie na wieczną samotność. To wszystko było takie trudne, ale cóż życie takie jest. Kiedy jesteśmy szczęśliwy wszystko się nagle wali tak jak domek z kart, albo kostki domino. Powinniśmy do tego przywyknąć, ale jak ? Jak mamy to zrobić ? Mamy przywyknąć do bólu i cierpienia? Dlaczego ? Dlaczego do cholery nie możemy być szczęśliwi ? Dlaczego nasze szczęście nie może trwać wiecznie ? No tak bo życie jest niesprawiedliwe, bo ktoś lubi patrzeć na nasz ból i łzy. Cholerni egoiści i ich świat, cholerny Voldemort...
- Pieprzyć ich. - krzyknęłam, co przyniosło mi chwilową ulgę. Jednak nie trwało to długo i już po chwili znowu słone łzy skapywały mi z oczy, wsiąkając w mokrą już koszulkę.
- Spoko Hermiono. Uspokój się. Wdech i wydech. - powtarzałam w kółko i o dziwo poskutkowało. Mój oddech się wyrównał, a ja siedziałam na podłodze w moim dawnym pokoju i spoglądałam na wzorzystą ścianę, pokrytą kurzem i pajęczynami. Kiedy na dobre się uspokoiłam wstałam z podłogi i ruszyłam do drzwi wyjściowych. Jeszcze raz spojrzałam do środka i wyszłam na podjazd. Zrobiłam może dwa kroki i nagle usłyszałam czyjś śmiech. Taki radosny i dźwięczny. Coś mi przypominał. On… To nie możliwe. Na pewno mi się przesłyszało. Przeszłam kilka kroków w przód i zatrzymałam się znowu słysząc ten sam głos. Jednak teraz głośniej i wyraźniej. Spojrzałam w górę. Rozejrzałam się na boki i zamarłam. Nie, nie to przecież… To jakiś głupi żart. Przecież to nie możliwe, to… Zamknęłam oczy i na nowo je otworzyłam, ale nic się nie zmieniło. Obraz przede mną był taki sam. Do oczu znowu napłynęły mi łzy, ale tym razem ze szczęścia. Co za ironia losu, że znalazłam ją tutaj, przed naszym dawnym domem. Szybko podbiegłam do dziewczynki, która jeszcze przed chwilą bawiła się na podwórku z jakimś chłopcem. Im byłam bliżej tym bardziej rzucało mi się w oczy, jak Rose urosła przez rok czasu. Jednak na głowie nadal miała tą szopę włosów, jak ja w jej wieku. Podeszłam do dziewczynki, a ta uniosła głowę do góry słysząc, że ktoś się zbliża.
- Hej Rose. – powiedziałam, zapominając, że mnie nie pamięta.
- Znamy się ? – zapytała, uważnie na mnie spoglądając.
- Tak, choć pewnie teraz mnie nie pamiętasz. – powiedziałam i się do niej uśmiechnęłam. Pomyślałam, że muszę działać, że czym szybciej tym lepiej. Wyciągnęłam różdżkę z tylnej kieszeni spodni i skierowałam nią na Rose.
- Co ty robisz ? Co to jest ? – zapytała dziewczynka. Podniosła głowę do góry, spoglądając na mnie z ciekawością, jednak wiedziałam, że się mnie wystraszyła.
- Ja już pójdę. – powiedziała i odwróciła się z zamiarem odejścia.
- Czekaj. – krzyknęłam i wypowiedziałam formułkę zaklęcia, które w nią trafiło. Dziewczynka upadła na ziemie, a ja stałam i nie wiedziałam co robić. Po chwili jednak się opamiętałam i podbiegłam do niej.
- Wszystko w porządku ? – zapytałam, ale ta tylko spojrzała na mnie wrogo.
- Nie odtykaj mnie. Co ty mi zrobiłaś ? – zapytała, odtrącając moje ręce.
- Rose, siostrzyczko nie pamiętasz mnie ? – zapytałam z nadzieją, ale już wiedziałam, że nie odzyskała pamięci.
- Co ? O czym ty mówisz ? Zostaw mnie. – krzyczała, odpychając mnie.
- Co tu się dzieję ? Kim pani jest ? – usłyszałam tak znany mi głos i spojrzałam w stronę otwartych drzwi. Stał w nich mężczyzna w średnim wieku. Poznałam go od razu. Uśmiech zawitał mi na twarzy na wspomnienie o ojcu.
- Ja… - zaczęłam, ale przerwała mi moja siostra.
- Tato ta pani jest jakaś nie normalna. Zaatakowała mnie.
- Co ? Co pani zrobiła ? Rose natychmiast do domu. – odpowiedział wzburzony John i spojrzał na mnie surowo.
- Ale to nie tak. Naprawdę.
- Śmiesz twierdzić, że moja córka kłamię ?
- Nie to ohh dość skomplikowane. Proszę poczekać. – krzyknęłam , widząc jak mój ojciec zamyka drzwi. Zdążyłam do nich podbiec i podłożyć swoją nogę. Rozwarłam drzwi szerzej i weszłam do mieszkania, ku oburzeniu Johna.
- Co pani robi ? Proszę stąd wyjść, bo wezwę policję. – powiedział i wskazał mi drzwi. Jednak ja nie zamierzałam się poddać, nie teraz kiedy byłam już tak blisko nich. Musiałam z nimi porozmawiać i im wszystko wyjaśnić, nawet jeśli by mi nie uwierzyli.
- Nie, nie mogę. Proszę mi nie przerywać i mnie wysłuchać. To bardzo ważne. Proszę. – powiedziałam, robiąc błagalną minę.
- Kochanie kto to przyszedł ? – usłyszałam, a w korytarzu ujrzałam piękną kobietę, o promiennym uśmiechu i ciepłych oczach, które posiadały zawsze iskierki radości.
- Mama… - wyszeptałam i musiałam przyznać, że ledwo co, a bym się rzuciła na kobietę, by ją wyściskać.
- Słucham ? – zapytała, miło się uśmiechając.
- Nie nic. Ja strasznie przepraszam za moje zachowanie i wtargnięcie, ale muszę z państwem porozmawiać.
- Ohh oczywiście. Zapraszamy, niech pani przejdzie do salonu. – powiedziała kobieta i wskazała mi ręką pokój po mojej lewej stronie.
- Lauro co ty wyprawiasz ? - zapytał się jej mężczyzna stojący obok mnie. A więc, teraz tak miała na imię.
- Robercie proszę cię. Idź lepiej wstaw wodę na jakąś kawę.
- Kochanie wiesz, że to…
- Tak wiem, ale zaufaj mi. Czego się pani napiję ? – zapytała.
- Po proszę kawę rozpuszczalną jeśli można ?
- Ależ oczywiście. Kochanie dla mnie też. – powiedziała uśmiechając się do męża. Weszła do wskazanego wcześniej pokoju, a ja podążyłam za nią. Trzeba było przyznać, że salon był urządzony gustownie, ale bez zbytniego przepychu. Bordowa sofa i fotele dodawały temu miejscy trochę koloru, barwy co było bardzo ważne, bo bez tego pokój był by nijaki. Wszystko inne było kremowe bądź czarne, ale razem wyglądało to naprawdę luksusowo. Usiadłam na wskazanym miejscu i nastała cisza. Ja byłam zbyt zajęta podziwianiem pokoju, a kobieta nie odrywała ode mnie wzroku, mając chyba nadzieję, że mój wygląd bądź sposób bycia zdradzi jej po co tutaj przyszłam.
- Proszę. – usłyszałam, a przede mną pojawiła się filiżanka z kawą. – Co pani do nas sprowadza ? – zapytał, już milej mój ojciec. Spojrzałam na nich i uśmiechnęłam się przyjaźnie. Nie wiedziałam od czego zacząć, improwizowałam.
- To wszystko jest dość dziwne i ohh nie wiem czy państwo mi uwierzą, czy uznają za kompletną wariatkę, ale musicie znać prawdę. Świat nie jest taki jak się wam wydaję. Wszędzie dookoła dzieją się rzeczy nie wyjaśnione, nadprzyrodzone. Duchy, czarodzieje, wilkołaki, czary… Za pewne państwo się z tym spotykali, ale tylko w bajkach. Jednak to wszystko dzieję się naprawdę. Wiem, że to brzmi śmiesznie, ale nie oszukacie magii. Czy chcecie czy nie wasza córka jest czarodziejką. – powiedziałam na jednym wdechu i zamilkłam. Po salonie rozniósł się dźwięczny śmiech mojej matki i tubalny ojca.
- Oj dziecinko czy ty naprawdę dobrze się czujesz ?
- Tak, ja… Państwo musi mi uwierzyć. To wszystko jest prawdą.
- I co może jeszcze w tym świecie żyją smoki i gobliny ? – zapytał się John z ironią.
- No w sumie to tak. – powiedziałam nieśmiało się uśmiechając. – A czy kiedykolwiek nie działy się jakieś dziwne rzeczy ? Nie wyjaśnione i tak nagłe ? Nic się nie działo ? – zapytałam, a miny im zrzedły. Wiedziałam, że trafiłam.
- Musicie mi uwierzyć. Pańska córka jest czarodziejką.
- Co ? Kim jestem ? Ohh naprawdę ? – usłyszałam głos mojej siostry, która nagle pojawiła się w salonie. Spojrzałam dwuznacznie na jej rodziców – podsłuchiwała. Oni też dobrze o tym wiedzieli.
- Tak. Jesteś czarodziejką.
- Ale jak to ? A pani to kim jest ? – zapytała mała, siadając na oparciu mojego fotela.
- Tak się składa, że też umiem czarować.
- Co ? Ohh, a pokażę mi coś pani ? – zapytała, robiąc do mnie maślane oczka.
- Pod warunkiem, że będziesz do mnie mówiła Miona.
- Miona to twoje imię ?
- Ahh nie nazywam się Hermina, a to jest zdrobnienie.
- Piękne imię. – usłyszałam Laure i posłałam jej wdzięczny uśmiech. Wyjęłam różdżkę i skierowałam nią na rodziców. Teraz mogłam odwrócić im skutki zaklęć. Machnęłam raz wypowiadając formułkę zaklęcia, i drugi, trzeci… Nic się nie działo. John i Ann nadal spoglądali na mnie ze zdziwieniem, co raz bardziej wątpiąc w moje słowa.
- Eeee chyba coś ci nie wyszło. – skomentowała wszystko Rose.
- Ahh no… ten… to przez to, że nie można czarować po za Hogwartem. – wymyśliłam na poczekaniu, ale wcale nie minęłam się z prawdą.
- A co to jest Hogwart ?
- Ahh to szkoła, do której chodzimy i, w której się uczymy. Ohh myślę, że jedno zaklęcie nie zaszkodzi. – powiedziałam i machnęłam różdżką. – Vingardium Leviosa. – a książki, które leżały na półce uniosły się w górze i przeleciały przez pokój zatrzymując się przed nosem Johna. Wszyscy byli w nie małym szoku.
- Ale jak to ? Co ty zrobiłaś ? – zapytał z podziwem.
- Magia. Ona jest wszędzie. – odpowiedziałam przyjaźnie się do nich uśmiechając. Nie wiem ile czasu tam spędziłam i na jak wiele pytań przyszło mi odpowiadać, ale ich nie było końca. Wszyscy słuchali mnie z uwagą i pytali o najmniejsze drobnostki. No tak w końcu u mnie też tak to wyglądało, tylko szkoda, że oni już tego nie pamiętają. Jednak nie przejmowałam się tym, cieszyłam się chwilą. Może i uważali mnie za kompletnie obcą osobę, ale choć mogłam być blisko nich. To zdecydowanie było dla mnie najważniejsze. Napisałam list do dyrektora, mając nadzieję, że uwzględni moje spóźnienie i przybędzie po nas jutro by wszystko wyjaśnić i zabrać nas na Pokątną, a później do Hogwartu. John i Ann po jakże ciężkim dniu, zaproponowali mi nocleg, bo jak to stwierdzili nie będę się tułała nie wiadomo gdzie. Zgodziłam się, chciałam być blisko nich, zresztą Rose miała do mnie jeszcze wiele pytań. Ja opowiadałam o magii, a oni o swoich podróżach, pracy… Dowiedziałam się, że moja kochana siostrzyczka ma nadal tak samo na imię, z czego bardzo się ucieszyłam. Choć to nie uległo zmianie…
Wstałam dość wcześniej, bo obudziło mnie pukanie do szyby. Za oknem zobaczyłam szaro – białą sówkę. Kiedy je otworzyłam, ta wleciała do środka i usiadła na biurku.
- Ohh to jest sowa ? Ale co ona tu robi ? – zapytała Rose, która pewnie przed chwilą się obudziła.
- U nas przez sowy wysyła się listy. Coś jak Poczta Polska. – powiedziałam, na co dziewczynka się zaśmiała. – Wczoraj napisałam do dyrektora szkoły. – dodałam i odpieczętowałam list. Przeczytałam wszystko na jednym wdechu. Nie było tego zbyt dużo, w końcu to Dumbledore.
- I co ?
- Hymm jak by tu powiedzieć. Idziemy na pokątną do Hogsmeade po przybory, szaty i inne takie sprawy.
- Ahh to jest to magiczne miasto ?
- Tak. Zobaczysz, jest cudowne. – powiedziałam cała w skowronkach, na co dziewczyna tylko się do mnie przytuliła. Wspaniale było móc znów jej dotknąć. Brakowało mi tego.
Gdy tylko zjedliśmy śniadanie wszyscy ruszyliśmy w wcześniej wspomniane miejsce. Kiedy przekroczyliśmy próg świata magicznego znowu wszyscy zaniemówili. Nie dziwiłam się im, bo choć byłam tu wiele razy, choć tu mieszkałam to miejsce zachwycało mnie zawsze tak samo. Rodzice Rose nie mogli wyjść z szoku, a mała biegała od sklepu do sklepu wraz ze mną oglądając wszystko to co ją zaciekawiło. Jak mieli wątpliwości, to teraz na pewno one przeminęły i zostały daleko w tyle. Wzięłam w rękę listę, którą przysłał mi Dumbledor i ruszyliśmy w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy. Na szczęście profesor pomyślał też o mnie, więc mogłam zrobić swoje zakupy do szkoły razem z siostrą. Po kilku męczących godzinach usiedzieliśmy wszyscy w lodziarni „Sweet dreams” i rozmawialiśmy o świecie magicznym. Opowiadałam im o szkole, o zajęciach jak są tam prowadzone, o Quidditchu, mugolach, smokach i o wszystkim innym co przyszło mi na myśl. Kiedy zaczęło się ściemniać wszyscy ruszyliśmy w drogę powrotną. Przeszłam z nimi do świata mugoli i tam się rozstaliśmy. Musiałam jeszcze wpaść do Mary i się spakować, bo wiem jutro o 14:00 miał po nas przyjść Dumbledor. Już po chwili stałam przed księgarnią, za chwile miała być zamykana, ale ja się tym nie przejęłam, musiałam podzielić się wiadomościami ze staruszką. Weszłam tam raźnym krokiem, jak zawsze zatrzymując się by w moje nozdrza dotarł zapach książek i pergaminów. Ruszyłam na zaplecze, gdzie zawsze przesiadywała Mary.
- Ej halo. Zaraz zamykamy. – usłyszałam tylko, ale wcale się tym nie przejęłam. Dotarłam do zaplecza i ujrzałam, staruszkę , która zawzięcie coś czytała
- Proszę stąd natychmiast wyjść. Nie słyszała pani ? – usłyszałam za sobą ten sam głos, ale nie odwróciłam się, za to Mary tak. Kiedy mnie ujrzała zerwała się z fotela i do mnie podbiegła.
- Ohh moja kruszynko. Jak dobrze cię widzieć. – powiedziała i się do mnie przytuliła.
- Mary nawet nie wiesz jak się za tobą stęskniłam. – odpowiedziałam mocniej ściskając kobietę.
- Eee nie przeszkadzam ? – usłyszałam znowu i razem z Mary odwróciłyśmy się w stronę chłopaka. Kiedy tylko na niego spojrzałam zaniemówiłam. Spoglądałam w te jego stalowo niebieskie oczy i świata po za nimi nie widziałam. Jego oczy były takie piękne, a ja mogłam tak stać i się w nie wpatrywać, i wpatrywać… Usłyszałam chrząknięcie i swój wzrok przeniosłam na staruszkę, która spoglądała na nas z nie małym zainteresowaniem.
- Draco możesz już iść. – usłyszałam tylko i spojrzałam na mężczyznę stojącego przede mną. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę kim jest chłopak. Malfoy, Draco Malfoy… Jak mogłam go nie poznać ? To prawda zmienił się, wyprzystojniał, ale… Ohh no tak głupia ja zapatrzyłam się w jego oczy. Szkoda tylko, że wcześniej nie zorientowałam się kim jest osoba stojąca przede mną, w końcu tak długo na siebie spoglądaliśmy. A co jeśli chłopak mnie wyśmieje ? Co jeśli znowu ze mnie za drwi ? A co gorsza co jeśli pomyśli, że mi się podoba ? Ahh jaka ja głupia. – warknęłam na siebie w myślach i spojrzałam w dół na swoje buty.
- Babciu ale ja…
- Nie ma żadnego ale. Wracaj do szkoły, ja tu muszę porozmawiać.
- Mary ja…
- Nie Draco. Do jutra. – powiedziała kobieta i ręką wskazała mu drzwi. Uniosłam głowę do góry i znowu napotkałam jego wzrok na sobie. Jego kąciki ust uniosły się do góry w skromnym uśmiechu i po raz ostatni na mnie spojrzał, by po chwili wyjść z księgarni. Byłam w szoku. Ta fretka się do mnie uśmiechnęła. On… Chyba zwariował. Co za… Kurczę, a co jeśli on mnie nie poznał ? Przecież to całkiem możliwe. Chciałabym zobaczyć jego minę, jak dowie się kim jestem.
- Hermino ?
- Ohh słucham cię Mary.
- To jak tam poszukiwania ? - spytała kobieta, a ja jej pokrótce wszystko opowiedziałam. Nie miałam za dużo czasu, dlatego po dwudziestu minutach już kierowałam swe kroki do mego mieszkanka. Staruszka rozumiała to, że muszę się spakować i wypocząć, ale obiecałam się u niej wstawić jak najszybciej będę mogła. Spacerkiem ruszyłam do domu nie świadoma tego, że ktoś za mną idzie. I tym kimś był Draco Malfoy.